Sto osiemdziesiąt cztery
PERSPEKTYWA CAMILLI
Obserwowałam z czystym przerażeniem, jak z ziemi zaczynają wyłaniać się kolejne szkieletowe dłonie. Niektóre wspinały się nawet po krawędzi klifu. Było ich zbyt wiele, by je policzyć, i patrzyłam, jak gęsiego wchodzą do lasu. Kierowały się ku jakiemukolwiek wsparciu, jakie zaplanował Ryker. Walczyłam z więzami, ale to na nic, zaciągnęła je tak mocno, że nie mogłam się ruszyć na