Rozdział 1105
Wczesną zimą wiatr przeszywał do szpiku kości. Zdawało się, że oplata jej zranione serce ciernistą pajęczyną, potęgując ból.
Madeline wyciągnęła drżącą dłoń, by pochwycić kartkę, którą podawał jej Ken.
Gdy tylko dotknęła papieru, poczuła chłód – jakby musnęła lodowate opuszki palców Jeremy'ego.
– Kiedy… to się stało? – wyszeptała, tłumiąc szloch.
– Dziś mija czterdziesty dziewiąty dzień – odparł K